3. Wytrawny smakosz

Pan T już zaczął nas uczyć, jak mamy się nim opiekować. Wywracając swoje dania obiadowe lub pozostawiając je nietknięte jasno dawał do zrozumienia, że warzywa – marchew, fasola szparagowa, papryka – w większości nie nadają się do jedzenia, o ile nie są obficie polane masłem. Jadał groszek, ale tylko w łupinach; różyczki brokułów, ale bez łodyg; borówki, jeśli zostały przecięte na pół. Jego ulubione potrawy to pasztet z grzybów, sushi i jajecznica. Zawsze potrafił docenić kilka kropli piwa.

Przyrządzaliśmy mu dwa ciepłe posiłki dziennie, które zjadał z chirurgiczną precyzją, wybierając najpierw najtłustsze kąski. Był zbyt uroczy, by mu nie ulec.

Damian zbudował panu T pięciopiętrowe mieszkanie z drewna i siatki ogrodzeniowej, które wyposażyliśmy w poduszki ze zniszczonej przez niego kanapy. Pan T natychmiast przeprojektował swój dom, tnąc poduszki na strzępy i zatykając nimi luki w drucianej siatce. Czasami kulił się pod moją dłonią, wpychając nos między kciuk a palec wskazujący. Gdy próbowałam cofnąć rękę, chwytał moje palce różowymi jak puder, miękkimi łapkami.

Zaczęłam dostrzegać, że dzielnica w której mieszkam tętni życiem nie tylko ludzkim: siwa ćma wyleciała zza rogu biurowca, ptak przysiadł na chodniku przed sklepem z zegarkami, psy szczekały za naszym blokiem mieszkalnym. Pewnego popołudnia w tej samej alejce, gdzie znaleźliśmy pana T zobaczyłam któregoś z jego mniej zadbanych kuzynów i uświadomiłam sobie, że nasz podział na zwierzęta społecznie akceptowane i te, które budzą obrzydzenie może być strasznie arbitralny.

Kiedy pan T stopniowo torował sobie drogę do naszych serc, Damian i ja po raz pierwszy w życiu poczuliśmy się jak rodzice. Mój mąż był rozsądnym i wielkodusznym ojcem. Ja byłam neurotyczną i pedantyczną mamą.

Back to Top