1. Pojawia się pan T

Kiedy znaleźliśmy go w alejce, był ślepy i mokry. Upadł bez sił, najwyraźniej ledwie żywy.

Próbował wstać, ale przechylił się na bok i znów i upadł. Poruszeni, obserwowaliśmy go przez chwilę. Nie mogliśmy tak po prostu pozwolić mu umrzeć, a więc podnieśliśmy go i zabrali do domu.

Położyliśmy go delikatnie na białej powierzchni blatu kuchennego. Po powrocie z mglistych ciemności kuchnia wydawała się nam tak jasna i cicha jak sala operacyjna. Mój narzeczony Damian ułożył naszego gościa w pudełku po kosmetykach. Nazywaliśmy go Teofil, a później pan Teofil – ale najczęściej był to dla nas pan T.

Tej nocy, chcąc ukryć się przed jego nieuchronną śmiercią, leżałam w sypialni, ale Damian karmił go raz na godzinę zakraplaczem do oczu, podając mu mleko i napoje energetyzujące.

Był ulicznym szczurem i liczył sobie nie więcej niż kilka dni. Jego życie zaczęło się w obskurnym zaułku w pobliżu naszego mieszkania na warszawskiej Pradze. Dla większości ludzi byłby uosobieniem brudu i chorób, ale my widzieliśmy w nim kruche i niepoznawalne życie, a w ciągu trzech kolejnych lat dowiedzieliśmy się, że ma nieprzeciętną duszę.

Pan T wszedł wkroczył w nasz świat, gdy byliśmy w przejściowym okresie. Za trzy miesiące mieliśmy wziąć ślub, a ja pracowałam przez siedem dni w tygodniu, często po nocach. Moja praca wiązała się z ciągłym ruchem i służbowymi podróżami po całym świecie; nawet posiadanie mebli wydawało mi się oznaką poważnego zaangażowania.

Starałam się nie myśleć o tym, jak to może wpłynąć na naszą przyszłość. Damian i ja planowaliśmy, że kiedyś będziemy mieć dzieci, choć wieczorami niekiedy trudno nam było znaleźć czas na kolację. Nie miałam w planach opieki nad półżywym szczurem, o którego trzeba nieustannie się troszczyć, żeby utrzymać go przy życiu.

Back to Top